Kiedy odbudują Zamek? Co z Ratuszem? Co z Pałacem Saskim? Odkąd pamiętam słyszałam te pytania w rozmowach moich rodziców. Przeglądali „Stolicę”, którą prenumerowali, zawsze leżała na toaletce mamy, wsłuchiwali się w wiadomości radiowe, czytali prasę codzienną. Szukali informacji o odbudowującej się Warszawie, czekali na powrót najważniejszych dla nich zabytków miasta, które fotografowali i pokazywali na pocztówkach. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że przed wojną mieszkali w Warszawie, byli właścicielami dużej firmy fotograficznej i wydawali pocztówki z widokami wielu miast: Warszawy, Krakowa, Częstochowy, Krynicy Górskiej, Kielc. Te się zachowały. Kiedy wszystko stracili wyjechali na Ziemie Odzyskane, gdzie zaczęli nowe życie i gdzie ja się urodziłam. Na razie niewiedza na temat historii rodziny mi nie przeszkadzała i nie dziwiło mnie, że mama kilka razy w roku zamykała się w łazience z różnymi urządzeniami, a kiedy wychodziła na sznurkach suszyły się pocztówki. Dopiero kiedy zamieszkałam w Warszawie, tam gdzie oni, na Koszykach i zaraz po studiach zaczęłam pracować jako dziennikarka w Polskim Radiu, stałam się żarliwą varsavianistką i powoli poznawałam historię rodzinnych fotografów.

Było ich czworo: mój stryj, Franciszek Gazda, główny pomysłodawca, fotograf i współwłaściciel wydawnictwa, młodszy od brata o jedenaście lat Józef, mój ojciec, jego żona Helena i Eveline, córka Franciszka, która po jego śmierci w 1942 roku została współwłaścicielką firmy. Wszyscy byli fotografami, taki zawód wpisywali w dokumentach. Często dodawali – fotograf krajobrazowy.

Zaczynali fotografować w 1927 roku w Krakowie, wtedy wydawnictwo i dystrybucję widokówek powierzyli Polskiemu Towarzystwu Księgarni Kolejowych „RUCH”. Dziesięć lat później przenieśli się do Warszawy, najpierw na Koszykową 53, potem na Koszykową 66 z wejściem firmowym od Piusa XI 47a (dziś Piękna). Była tam siedziba wydawnictwa: Wytwórni Fotograficznych Kart Widokowych FRANCISZEK GAZDA, atelier fotograficzne i mieszkanie. Nazwisko najważniejszego współwłaściciela, jak to było w zwyczaju, stało się nazwą firmy. Mieli też własny sklep z pocztówkami i materiałami piśmiennymi na Wielkiej 22 (dziś Plac Defilad), tam drugie atelier i mieszkanie. W krótkim czasie, dzięki profesjonalnym, artystycznym zdjęciom i dobrej organizacji pracy odnieśli niezwykły sukces, o czym świadczy majątek, który zgromadzili. I bardzo szybko utracili.

Ich pocztówki, łatwo rozpoznawalne, zaprojektowane zostały jako czarno-białe, z białymi passe-partout i ręcznymi napisami na awersie, wykonanymi ręką mamy. Nazwisko stryja, opis widoku, numer porządkowy zdjęcia i w pierwszych latach działalności łacińska sentencja: Polonia admirabilis, Polska podziwu godna. W ten sposób moi rodzinni fotografowie, z czego jestem dumna, wpisywali się w misyjny, intelektualny nurt „zaprojektowania narodu od nowa”, zbudowania nowej wspólnoty po latach rozbiorów i niewoli. Kiedy przenieśli się do Warszawy, mogliby napisać: Varsovia admirabilis, bo zakochali się w mieście, w którym mieszkali i które fotografowali. Mama mówiła mi, że przedwojenne śródmiejskie Koszyki to była najelegantsza część Warszawy. Stamtąd we wrześniu 1939 roku ojciec, jako żołnierz 1/II Baonu ON Warszawa wyruszył na wojnę, dostał się do niewoli niemieckiej, zwolniony wstąpił do partyzantki, a po powrocie wziął udział w powstaniu jako zastępca komendanta domu gdzie mieszkali, przy którym stanęły dwie barykady ostrzeliwane przez Niemców z Politechniki. Do kapitulacji powstania wydawali pocztówki, które ciągle były bardzo potrzebne.

6 października 1944 roku wyszli z cywilami do obozu w Pruszkowie. Kiedy wrócili okazało się, że Niemcy zburzyli obie kamienice, przy Wielkiej i przy Piusa XI. Nie mieli gdzie mieszkać, wyjechali na Zachód. Przez następne lata powoli wędrowali w kierunku Warszawy, aż zatrzymali się w Szymanowie koło Sochaczewa, gdzie ojciec pracował do śmierci w 1967 roku. Nie doczekał otwarcia Zamku Królewskiego, mama nie zdążyła zobaczyć odbudowanego Ratusza. Tylko ja wróciłam na stałe do Warszawy, a od 1976 roku mieszkam jak oni na Koszykach. Napisałam o nich książkę, muszę jeszcze zadbać o spełnienie marzenia moich rodziców – powrót do krajobrazu Warszawy Pałacu Saskiego. Zostawili mi to w testamencie.

Marzanna de Latour, dziennikarka
autorka książki, „Drugie życie starych widokówek”