To nie był przeciętny biurowiec!”

Na wstępie chciałbym powiedzieć, że nie zamierzam polemizować z gustami architektonicznymi autorki ani przekonywać jej do poparcia odbudowy pałacu. Jeszcze kilka miesięcy temu sam byłem przeciwnikiem jego odbudowy. Widok otwartego na ogród placu z Grobem Nieznanego Żołnierza był dla mnie, urodzonego po wojnie, czymś oczywistym. Jednak po przejrzeniu setek źródłowych dokumentów, spędzeniu setek godzin na poznawaniu historii budynku i jego mieszkańców, zmieniłem zdanie. Chociaż nie jestem przekonany, że to powinna być nowa siedziba władz miasta, jestem przekonany, że należy ten budynek przywrócić do życia.

Chciałbym zwrócić uwagę na nieścisłość jaka znalazła się tekście Pani Profesor. Budynek nie był „przeciętnym biurowcem połowy XIX w.”. To był bardzo nowoczesny APARTAMENTOWIEC, a w zasadzie dwa apartamentowce połączone sławną kolumnadą. Wybudowany za pieniądze rosyjskiego kupca Jana Skwarcowa, został zaprojektowany przez Wacława Ritschla – warszawskiego architekta o czeskich korzeniach.

Oczywiście można polemizować, czy jego elewacja była nudna. Dla mnie śmiertelnie nudne i bardzo powtarzalne są fasady niektórych modernistycznych czy nawet współczesnych budynków. Ritschel tę „nudną” fasadę zaprojektował jedynie od strony placu. Natomiast dwie różne elewacje skrzydeł od strony ogrodu, w stylu neogotyckim, nie były już takie powtarzalne. Gdyby zrealizowano je według pierwotnego pomysłu architekta, czyli z gołej cegły, to ich czerwień na tle zielonych trawników ogrodu byłaby na pewno szokująca, ale nie nudna. Warto również podkreślić, że zbudowanie kolumnady na arkadach było w owym czasie niezłym wyzwaniem i dlatego zatrudniono przy jej konstrukcji najlepszego w całym królestwie, a nawet cesarstwie, specjalistę od stawiania drewnianych rusztowań – Fryderyka Granzowa.

Budynki pełniły swoją mieszkalną rolę przez dwadzieścia lat. W dużych (nieraz dziesięciopokojowych) apartamentach mieszkała polska arystokracja: książę Michał Radziwiłł, książę Kazimierz Lubomirski, hrabia Jan Zawisza, hrabina Zofia Ossolińska i Jadwiga Łuszczewska – Deotyma, lekarz Jan Oczapowski, autor nazwy pierwiastka „tlen” oraz wielu innych sławnych lokatorów, których można znaleźć na kartach encyklopedii. Oczywiście mieszkali i rosyjscy oficerowie, i dygnitarze. W apartamentowcach Skwarcowa miały swoją siedzibę pensja dla dziewcząt Laury Guerin, salon mody, piwnica win, a nawet fabryka Perfum i Mydeł Fryderyk Puls. Przez dwadzieścia lat w budynkach Skwarcowa urządzano wystawy, koncerty czy nawet duże bale. To na kolumnadzie pałacu zapłonęło pierwsze w Warszawie „elektryczne słońce” – żarówka łukowa, oświetlając główną aleję parku w czasie jednego z dobroczynnych festynów. Takich ciekawostek związanych z tym budynkiem jest dużo. Swoją biurową karierę rozpoczął dopiero w roku 1862, gdy został zakupiony przez carskie władze na potrzeby wojska.

Dość przewrotnie brzmi pytanie pani profesor „Czy ktoś porównał, ile „ważnych uroczystości państwowych” miało miejsce w II Rzeczypospolitej przed gmachem sztabu, a ile przed Grobem Nieznanego Żołnierza w postaci, jaką nadał mu Zygmunt Stępiński?” Nie wiem, czy takie porównanie ma sens, ale wystarczy przeszukać zbiory Narodowego Archiwum Cyfrowego czy zajrzeć do przedwojennych albumów rodzinnych w całej Polsce, aby przekonać się, jak wielkie znaczenie miało to miejsce dla ówczesnego społeczeństwa. Codziennie na grobie leżały świeże kwiaty, bo nie tylko oficjalne delegacje, ale nawet szkolne wycieczki czy indywidualni turyści mieli wizytę przy grobie wpisaną w trasę zwiedzania miasta.

Możemy się spierać o to, czy odbudować, czy nie tzw. pałac Saski, ale nie deprecjonujmy historycznego znaczenia tego budynku przez nazywanie go przeciętnym rosyjskim biurowcem, bo swoją historią w początkach istnienia na tak pejoratywne określenie nie zasłużył.

dr Krzysztof Jaszczynski – warszawiak, varsavianista